Wojna polsko - ruska bombardowana była z rozmaitych pozycji, najczęściej, zdaje się, że klasyczno-dekadenckich, gdzie domorośli smakosze literatury i epigoni przedwojennych katastrofistów (kultura upada!) zniesmaczeni „stylem i w ogóle”, nie mogli przeboleć, jak można pisać tak błekotliwie, a potem jeszcze za to nagradzać. Gdybyż przed zatykaniem nosa, zerkneli choćby do Goetla (Z dnia na dzień), Kruczkowskiego (Kordian i cham) Andrzejewskiego (Miazga) czy wreszcie gombrowiczowskiej frazy, mogli by dziwić się mniej. Mógłby język polski wydać im się na tyle giętki, że w połaczeniu z pozornym chaosem wyobraźni doczekanie się nad Wisłą kultowego dzieła postmodernizmu, było tylko kwestią czasu, i aż dziw bierze, że dziełko urodziło się tak późno. Wszak Masłowskiej świat, pojawił sie wraz z pierwszym McDonaldem, i przez lata wałęsał się nieopisany.
Po powieści przyszedł czas na film, niemal udany, w gruncie rzeczy dotykający sedna, ale będący tylko i aż adaptacją, odnośnikiem, w żadnej mierze nie broniący się sam. Nie przepchnął Żuławski powieści do filmu tak, by film sam w sobie dał jakiś świat – akcja tocząca się w głowie Masłowskiej to jednak zbyt mało, zwłaszcza że Wojna kreśli pewien obraz socjoligiczny, a tu wszystko od początu do końca podporządkowane jest pomysłowi na adaptację. Kastrację socjologicznych wtrętów dało by się jeszcze przeboleć, gdyby nie parę innych, majaczących w tle błędów – jak choćby to, że u Masłowskiej akcja sie toczy na prowincji. Siding, odpusty, czy wreszcie owa wojna, do złudzenia przypominająca nie tylko małomiasteczkową plotkę, ale i walki na sztachety z ruskimi tragarzami – to nie jest świat Warszawy. Wojna pisana była w Wejherowie, w Warszawie nie ma miejscowych potentatów w stylu Zdzisława Sztorma z Wytwórnią piasku, w Warszawie sa korporacje.
Z postaciami Żuławski obszedł się równie bezceromonialnie, co z tłem powieści. Sam Silny (rzeczywiście rewelacyjny Szyc) u Masłowskiej to postać z już daną legendą, coś jak Franz z Psów, respekt przed Silnym jest wyznacznikiem jego pozycji już w drugiej scenie, stąd filmowe sceny walki zupełnie są zbędne, prawdziwą charyzmę buduję się poprzez strach przyszłych ofiar, a nie młóckę stanowiącą siermiężną parodię Matrixa (parodi jest zresztą więcej - choćby drwina z Oszukać Przeznaczenie) Ala - będąca uosobieniem oazowego obciachu, spotkań z Lednicy i życia jak Pan Bóg, i mama przykazali, golf miała szary, a pupę, zdaje się w gruszkę, u Żuławskiego, Ala była zbyt atrakcyjna – a to postać z innego świata, brzydszego w swej nudzie i zakłamaniu. Świetnie wyszła Andżela – tyle, że fatalnie zagrana, całkiem zgrabnie Natasza, ale iście rewelacyjnie zagrała Roma Gąsiorowska. To była wreszcie postać z Masłowskiej, postać do adaptcji.
Komentarze
Pokaż komentarze (22)