galopujący major galopujący major
148
BLOG

Wolność rodziny i tragedia konserwatystów

galopujący major galopujący major Polityka Obserwuj notkę 37

 

Bloger Rorschach napisał długi, ciekawy, choć, jak to u konserwatystów, dość przewidywalny post o kulturze i konserwatyzmie, więc zgodnie z pewną, niezbyt popularną tezą eumenesa (i nie tylko) nie doczekał się zbyt gorącej dyskusji. Być może dzieje się tak, dlatego, że po ostatnich blogowych uniesieniach, teraz każdy boi się wychylić nos i cokolwiek skrytykować, bo a nuż swoja aktywnością potwierdzi krytykowane zarzuty. A być może dlatego, że jeśli chodzi o literaturę tudzież filozofię, towarzystwo w salonie 24.pl dziwnie milczy, dajmy na to, w przypadku prób dyskutowania o Iwaszkiewiczu, Wacie, Gombrowiczu, Krąpcu czy tym najmądrzejszym Jungu, a uaktywnia się tylko wówczas, gdy padają magiczne nazwiska Masłowskiej, względnie Kołakowskiego. I zazwyczaj, nie tylko w emocjach, owe głosy nad wyraz są ze sobą zbieżne. Ale taki to już los obcowania z indywidualistami.

Wróćmy jednak do blogera Rorschacha i jego konserwatyzmu. Pomijając swobodne (by nie powiedzieć mocniej) podejście do historii państwowego mecenatu, rację można przyznać koledze blogerowi, iż rzeczywiście lewica oducza samodzielności. Na swoje usprawiedliwienie mieć może jedynie to, że akurat samodzielność celem lewicy nie jest. Trudno jednak zgodzić się z inną tezą, a mianowicie, że kultura się obecnie sama, tj. bez przymusowej pomocy utrzyma. Przy czym nie czas teraz na dyskusję czy to dobrze, czy źle, czy współcześni, również niedotowani, twórcy, na utrzymywanie zasługują. Idzie o to czy bez mecenatu dadzą sobie radę, nawet gdy przestaną być rozpieszczani. Gdyby zdecydowana większość radę dać sobie miała, to oznaczać to by musiało, iż po pierwsze, większość ludzi w istocie kultury potrzebuje, przez co kultura, rzecz jasna, traci swój elitarny charakter. Po drugie zaś oznacza to, że społeczeństwo, mimo, czy raczej wbrew, mecenatowi państwowemu (który przecież z konserwatywnej definicji musi być lichy) na ową kulturę prywatnie trwoni swój czas i pieniądze. Czyli wybitne dzieła kilkutysięcznej cywilizacji, od których to uginają się strony internetowych sklepów, na pniu są wykupywane, tzw. artystyczne filmy masowo oglądane, każdy zna operowe pianissimo, a panie przy kasie wiedzą jak się pisze Mises, tudzież Gajcy. Tak jednak, jak wiemy, nie jest. Społeczeństwo mamy bowiem, o mało wyrafinowanych gustach, choć czasy minione były pod względem pewnie jeszcze gorsze. Dodając do tego wciąż powtarzany argument o współczesnym upadku wartości konserwatywnych, i porzucając nęcącą pokusę ustalenia jakiś korelacji, mamy pewien punkt wyjścia. Społeczeństwo, które portfelem nie głosuje za kulturą, bo jej nie potrzebuje i powszechny kryzys konserwatywnych wartości.

Jeżeli teraz umieścimy nasz punkt wyjścia na społecznej panoramie naszej kochanej, polskiej prowincji, to niechybnie wyjdzie nam, że ci, którzy konsumować kultury nie chcą, tak jak i wyznawać konserwatywne wartości (gdyby je wyznawali, to by przecież nie były one w kryzysie), to nikt inny, jak polskie rodziny. Społeczeństwo nasze bynajmniej nie jest przecież młode, a wręcz przeciwnie, wciąż się starzeje, rodzina to nadal podstawowa komórka społeczna, więc to właśnie członkowie polskich rodzin, są tymi, na których konserwatyści tak załamują ręce. Podstawowym błędem wielu (jeśli nie prawie wszystkich) konserwatystów jest zapominanie, że leming, czytelnik Gazety Wyborczej i ta młoda szesnastolatka, która się poddała aborcji, ma ojca, matkę przez co musi tworzyć, dobrą bądź złą, ale jednak rodzinę.

Jak więc zmienić nasz punkt wyjścia, jak zaszczepić głód kultury i konserwatywnych wartości, i co najważniejsze, jak uzdrowić rodzinę, która przecież owych wartości ma być depozytariuszem? Przecież życie rodzinne, jak twierdzą konserwatyści, jest podstawową, naturalną, a więc jak najbardziej pożądaną komórką społeczną – zaś szczęśliwe życie w tejże kochającej rodzinie, jest celem każdego wyznawcy osławionych konserwatywnych wartości. Co ważne owa rodzina jest nie tylko podstawą, ale jest podstawą nienaruszalną, przez co inne podmioty społecznej gry (państwo, pracodawca, media, nauczyciele, ogół społeczeństwa) mają jej zostawić maksymalną swobodę. Rodzina, to jest rodzice z dziećmi, mają się rządzić samemu. Tymczasem nie można przecież liczyć, iż owa współczesna rodzina zgniła zgnilizną swych członków, sama się potrafi uleczyć, gdyż to by oznaczało, że kumulacja zła, prowadzi do dobra, albo, że społeczne dobro konserwatyzmu będące w wyraźnej mniejszości, pokona większościowe zło. Przyjęcie takiej tezy, tudzież tezy o różnicach jakościowych, gdzie jakoś dobra wyraźnie przezwycięża grosze, lecz liczniejsze, zło, czyniło by problem upadku konserwatywnych wartości po prostu sztucznym. Wystarczyłoby bowiem tylko czekać zwycięstwa konserwatywnej konieczności.

Skoro więc nie można przegniłej rodziny pozostawić w spokoju, bo to grozi tylko problemu i ogólnospołeczną degrengoladą (leming rodzi leminga, który z czasem rodzi leminga) trzeba by owe wartości wmówić, wmusić, zaszczepić. Trzeba podjąć jakąś, konieczną i n g e r e n c j ę w stosunku do rodziny i jej członków. Trzeba nie nauczać, wychowywać, czy wreszcie trzeba drastycznie ograniczyć pole wyboru, tak aby zgniła rodzina, mogła wybierać między tym, co dobre (patriotyczne święta) albo tym, co lepsze (patriotyczne święta kościelne). Konserwatywne wartości które same nie wykiełkują muszą być na nowo posiane, i to posiane, bez pytania członków rodziny o zgodę, bo przez odgórny państwowy wzorzec pożądanych zachowań. Kazus Muzeum Powstania Warszawskiego jest tu najlepszym dowodem, gdzie jego organizatorzy, jako wychowawcy, mają wiedzieć lepiej a potem przemycać, czy wprost wtłaczać ów lepszy etos w aksjologiczne podstawy norm prawnych i pożądanych norm obyczajowych. Innymi słowy, wobec kryzysu rodziny, trzeba zrezygnować z postulatu jej nienaruszalności po to, by rodzina na nowo stała się zdrowa, co z kolei pozwoli wrócić do postulatu tejże zdrowej rodziny … nienaruszalności. Naruszamy więc prawo wyboru rodziny, fundując jej sklep z odgórnie ustalonymi wartościami, by rodzina była zdrowa i nienaruszalna, ale oczywiście do czasu, gdy znów nie będzie zdrowa. A wówczas znów nienaruszalność jej naruszymy. Ale cóż w praktyce wart jest postulat nienaruszalność rodziny, skoro prometejscy konserwatyści, pomijają go za każdym razem, gdy nadejdą kłopoty i z rodziną zaczyna być coś, co się, nie tyle owej rodzinie, ale im, konserwatystom, nie podoba? Cóż jest warta swoboda, która nie dopuszcza możliwości błędu i wyboru zła?

W istocie bowiem wolność, nienaruszalność rodziny jest dla konserwatystów jedynie warunkowa i to warunkowa dopóki, dopóty rodzina działa wedle ich woli. A że nienaruszalność, niezależność, czy w ogóle po prostu wolność zakłada sprzeciw, toteż konserwatyści rodziny wcale za wolną nie uważają. Wszelka kuracja, nie będąca autokracją, tudzież nie zakładająca na tejże kurację zgodę (a o tej u lemingów być przecież mowy nie może) , zakłada ingerencję w wewnątrz, czyli naruszenie rodzinnej wolności. Wolności, która ma przecież być największą konserwatywną wartością. I to jest włąsnie konserwatystów największa tragedia.


 

        Uparty centrolewicowiec, niedogmatyczny liberał i gospodarczy i obyczajowy, skłaniający się raczej ku agnostycyzmowi, fan F.C. Barcelony choć nick upamiętnia Ferenca Puskasa gracza Realu Madryt email: gamaj@onet.eu About Ferenc Puskas: I was with (Bobby) Charlton, (Denis) Law and Puskás, we were coaching in a football academy in Australia. The youngsters we were coaching did not respect him including making fun of his weight and age...We decided to let the guys challenge a coach to hit the crossbar 10 times in a row, obviously they picked the old fat one. Law asked the kids how many they thought the old fat coach would get out of ten. Most said less than five. Best said ten. The old fat coach stepped up and hit nine in a row. For the tenth shot he scooped the ball in the air, bounced it off both shoulders and his head, then flicked it over with his heel and cannoned the ball off the crossbar on the volley. They all stood in silence then one kid asked who he was, I replied, "To you, his name is Mr. Puskás". George Best His chosen comrades thought at school He must grow a famous man; He thought the same and lived by rule, All his twenties crammed with toil; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' Everything he wrote was read, After certain years he won Sufficient money for his need, Friends that have been friends indeed; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' All his happier dreams came true - A small old house, wife, daughter, son, Grounds where plum and cabbage grew, poets and Wits about him drew; 'What then.?' sang Plato's ghost. 'What then?' The work is done,' grown old he thought, 'According to my boyish plan; Let the fools rage, I swerved in naught, Something to perfection brought'; But louder sang that ghost, 'What then?' “What then”” William Butler Yeats

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka