galopujący major galopujący major
2113
BLOG

Wolność użyteczna – rzecz o „Konstytucji wolności” Hayeka

galopujący major galopujący major Rozmaitości Obserwuj notkę 47

 

 

Stefan Bratkowski  pisał o źródłach ustroju i Konstytucji, a ja chciałbym pochylić się nad inną konstytucją, a mianowicie nad „Konstytucją wolności” Friedricha Augusta von Hayeka (wyd. PWN Warszawa 2007, przeł. J. Stawiński). Często bowiem (przynajmniej w internecie) zdarza się, iż Hayek i napisana 50 lat temu „Konstytucja”, przywoływani są jako oręż w niekończącej się dyskusji o wolności. I to już nie tylko przez liberałów, ale również przez libertarian, cokolwiek ów libertarianizm ma znaczyć. Wydaję się to być poważnym nieporozumieniem, które pewnie bierze się nie tylko z nieuważnej lektury, ale faktu, iż Hayek zaliczany jest do austriackiej szkoły ekonomii, będącej w dużym uproszczeniu swoistą kontynuacją lesseferyzmu.

 

Tymczasem w sytuacji, gdy współczesna dyskusja o wolności sprowadza się nie tylko do wyzwolenia spod politycznej władzy, ale również, czy może przede wszystkim, do wolności ekonomicznej, poglądy Hayeka, wbrew powszechnemu mniemaniu, bynajmniej nie idą tak daleko, jak poszedł, dajmy na to, Rothbard czy inne ikony ze szkoły Misesa. A śmiem nawet twierdzić, że po pierwsze, poglądy Hayeka bliższe są współczesnym liberałom konserwatywnym (i to ich lewego skrzydła), a po drugie, bywa i tak, że Hayek mimowolnie bierze na siebie ciężar „dobrodziejstwa” niektórych dogmatów lewicowych.  

 

Można jeszcze zrozumieć, gdy liberał - jak pisze o sobie autor - opowiada się za wspieraniem biedoty w hołdzie, i za nakazem, cywilizacyjnie starego prawa, a także by prewencyjnie uchronić się przed biedoty zdesperowanymi atakami (s.281). Trudniej już jednak miłośnikowi wolnego rynku przełknąć dogmatyczne oświadczenie, iż choć mechanizm rynkowy jest najbardziej efektowną metodą zapewniania usług, to istnieją inne, bardzo ważne usługi, których nie zapewnia(s.132). Zwłaszcza gdy do owych usług liberał Hayek zalicza już nie tylko kulturę, sztuki piękne, ale także edukację, badania naukowe (s.132), opiekę nad niepełnosprawnymi, chorymi, utrzymywanie dróg (s. 152), w dodatku twierdząc, iż zakres ów, wraz z ogólnym wzrostem dobrobytu, ma się zwiększać (s.255). Przyznać trzeba, że jak na wolnorynkowca, zakres wyjątków niebagatelnie pokaźny. Ale na tym nie koniec, opowiada się bowiem autor za likwidacją czyjegoś bydła, by zapobiec rozprzestrzenianiu się choroby, burzeniu domów na wypadek pożarów, czy egzekwowaniu przepisów bezpieczeństwa w budownictwie (s.226). Ponadto nie tylko uważa, że trzeba ludzi zmuszać do ubezpieczenia się (lub zabezpieczenia w inny sposób) na wypadek pospolitych zagrożeń losowych, ale stwierdza wprost, że do tego punktu uzasadnienie istnienia całego aparatu „ubezpieczeń społecznych” może zaakceptować najbardziej konsekwentny obrońca o wolności (s.282). Nie tylko więc, przynajmniej częściowo, zgadza się z lewicowymi postulatami ochrony socjalnej, co wręcz nie potrafi zauważyć, że akurat z wolnością (negatywną) niekoniecznie mieć mogą cokolwiek wspólnego. Czyż wobec tego powinno nas dziwić, że zgodna z wolnościowym zapatrywaniem autora jest możność obciążania finansowego indywidualnych właścicieli za wzrost wartości ich własności (nawet jeśli działania, które to spowodowały były podjęte wbrew woli niektórych właścicieli) iwyrównywanie straty tym, których własność ucierpiała (s. 339). Państwowa edukacja, opieka na chorymi, kulturą, badaniami naukowymi, przymusowe ubezpieczenia i podatek katastralny – czyż czegoś to nie przypomina, i to niekoniecznie czegoś liberalnego?

 

Byłoby oczywiście zbytnią złośliwością jedynie wytykanie autorowi jego socjalistycznych zapędów, lecz zabieg ten jest konieczny w przypadku próby zrozumienia hayekowskiej definicji wolności. Definicji, która, moim zdaniem, wzięła się bynajmniej nie z umiłowania prawa wyboru (jako dobra samego w sobie) ale z utylitarnych ciągot hayekowskiej moralności, bliskiej lewicowej inżynierii społecznej. Spróbujmy uzasadnić tę radykalną tezę.

 

Mimo częstego powoływania się na granice ludzkiego poznania, i wyraźnego, aczkolwiek przewidywalnego, dystansowania się do dziedzictwa francuskiego racjonalizmu, próbuje Hayek w racjonalny sposób tłumaczyć pewne ludzkie zachowania, rzecz jasna, powołując się przy tym na własne, empiryczne obserwacje. A diagnoza jaki jest świat (przynajmniej w swojej zdecydowanej części) bywa, jak wiemy, pierwszym koniecznym krokiem, by wiedzieć jak ów świat zmienić. I choć wiele tez Hayeka bywa trafnych, to zdarzają się wpadki, a nawet i małe kompromitacje. Wpadką nazwać można twierdzenie, że wiedza społeczna jest jedynie metaforą, a jednocześnie ma być rezultatem wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenia (s. 38,40). Podobnie, być może za trafną, aczkolwiek kontrowersyjną, należy uznać teorię naśladownictwa, wedle której cele grupy, która odniosła sukces stopniowo stają się celami wszystkich członków społeczeństwa (s. 49), zaś dzięki fanaberii bogatych, większość zdobyczy dostępnych dla nielicznych stanie się z czasem dostępna dla pozostałych (s. 63). Nadal bowiem otwarte pozostaje pytanie, czy klasa średnia wciąż zaabsorbowana jest klasą wyższą, czy jest już na tyle silna, by samodzielnie kształtować trendy, przez co wypuszczanie „nowinek” tylko dla bogaczy, jest zbędnym etapem produkcji masowej. Na marginesie warto zauważyć, że owa „klasa naśladowanych”, bynajmniej nie jest jednolita, wszak jak pisze autor wulgarne przyjemności, jakim często oddają się nuworysze, zazwyczaj nie pociągają tych, którzy majątek odziedziczyli (s. 133). Do kategorii empirycznej kompromitacji trzeba zaś zaliczyć tezę, że skoro młodzi będą utrzymywali policję i armię, a dochód starszej generacji, (pozbawionej emerytur na skutek inflacji) będzie zależał od wymuszania go na młodych, to ową generację mogą czekać obozy koncentracyjne, dla tych z niej, którzy nie będą zdolni do samodzielnego utrzymania. (s. 292). Wydaje się, że w swym pesymizmie dotyczącym natury ludzkiej Hayek już nie tylko niebezpiecznie się zbliżył do Hobbesa, ale podważył wszelkie normy moralne, które, jak się za chwile okaże, mają być podwaliną zakresu pojmowanej przezeń wolności.

 

Wróćmy jednak do socjologii. Rozwodzenie się nad obserwacją natury ludzkiej, ma w przypadku Hayeka, sens o tyle, o ile decyduje się on na kolejny, zdumiewający (jak na liberała) krok - a mianowicie opowiedzenie się za postępem. I to opowiedzenie się kategoryczne, nie pozostawiające marginesu, gdy autor wprost twierdzi, iż aspirację wielkich mas może zaspokoić tylko postęp materialny zaś pokój światowy, a za nim cała cywilizacja zależy więc od dalszego postępu. W obecnej sytuacji jesteśmy bowiem nie tylko wytworem postępu, lecz również jego zakładnikiem (s. 64). W połączeniu ze wspomnianymi zdobyczami dla nielicznych, które z czasem staną się dostępne dla pozostałych, otrzymujemy więc nic innego jak, manifest progresisty, w którym przeczytać można, iż w istocie na ww. teorii naśladownictwa opierają się wszelkie nasze nadzieje na zmniejszenie obecnej nędzy i ubóstwa. Gdybyśmy zrezygnowali z postępu, musielibyśmy także zrezygnować ze wszystkich tych ulepszeń socjalnych, na które mamy teraz nadzieję. Od nieprzerwanego postępu zależy pożądany rozwój oświaty i opieki zdrowotnej, nasza możliwość zrealizowania przynajmniej dla znacznej części ludzi celów, do których dziś dążą. Musimy tylko zdać sobie sprawę, że powstrzymanie postępu na szczycie zahamuje go szybko na całej linii, żeby pojąć, iż jest to ostania rzecz, której naprawdę chcielibyśmy (s. 63).

 

 

Postęp materialny (nie mylić ze społecznym) ma więc spełniać określony c e l, i właśnie ów cel jest jego legitymizacją, nie wolna wola, wolność jednostki, tylko utylitarna korzyść (i to głównie dla najbiedniejszych), której inaczej osiągnąć się nie da. Oczywisty utylitaryzm Hayeka, za którym nie chce opowiedzieć się wprost, daje się zresztą wywieść, nie tylko z powyższego credo. Może nie widać tego jeszcze gdy autor twierdzi, iż Stare formuły laissez faire czy nieingerencji nie dostarczają nam odpowiedniego kryterium rozstrzygania, co jest, a co nie jest, w nim dopuszczalne (s. 231), ale czyż radykalnie utylitarna nie będzie myśl, wedle której Jest wątpliwe czy klasa ludzi bogatych, której etos wymaga, żeby przynajmniej każdy należący do niej mężczyzna wykazywał swą przydatność, pomnażając majątek, może zadowalająco usprawiedliwić swoje istnienie (s. 135). Już sam pomysł usprawiedliwiania swojego istnienia, nawet w ramach dominującego paradygmatu klasowego, wydaje się być pomysłem bynajmniej nie z arsenału miłośników wolności jednostki. Mimo to autor bez wyraźnego skrępowania idzie dalej pisząc, iż Tam gdzie działają systemy państwowej służby zdrowia powszechnie dostrzegamy, że osoby którym można szybko przywrócić pełną sprawność muszą długo czekać, ponieważ diagnostyka i łóżka szpitalne są zajęte przez ludzi, którzy nic nie robią dla potrzeb reszty (s. 294).

 

Nie powinno więc dziwić, że wady demokracji, jakie zdaje się dostrzegać Hayek, są wadami braku użyteczności, jako że również demokracja służyć winna społecznemu postępowi. Owszem, trafnie pisze, autor, iż Liberalizm jest prawem mówiącym jakie powinno być prawo, zaś demokracja doktryną sposoby określania, co będzie prawem (s. 113), ale bynajmniej nie uważa, że sam sposób wyznaczania prawa, zasługuje na słowa uznania. Z pewnością nie dostarcza ona– krytykuje demokrację - odpowiedzi na pytanie jak człowiek powinien głosować, ani co jest wskazane, o ile nie założymy, tak jak wielu dogmatycznych demokratów zdaje się zakładać, że położenie klasowe człowieka zawsze pozwala rozpoznawać jego prawdziwe interesy oraz dlatego, że głos większości zawsze wyraża najlepsze interesy tej większości (s. 113) Oto więc zdystansowany do możliwości ludzkiego rozumu sceptyk, gotów wielokrotnie zapewniać, iż nie możemy wszystkiego wiedzieć, ani poznać, ubolewa nad demokracją jako pozbawioną użyteczności metodą. Tym samy wpisując się w owego dobroczynnego reformatora, który jak pisał I. Berlina w „Dwóch koncepcjach wolności”, traktuje ludzi nie jak istoty wolne, ale ludzki materiał, aby mógł go kształtować zgodnie z celem swobodnie obranym przez siebie. A stąd blisko już do stwierdzenia jako byśmy uznawali człowieka za odpowiedzialnego, nie dlatego, że stwierdzamy, iż taki jaki był, mógł postąpić inaczej, lecz żeby go zmienić (s. 84).

 

Aspekt utylitarystyczny, a nie jak się obecnie wydaje, bark alternatywy wobec demokracji (lepszego systemu nie znamy), choć dobrze maskowany, np. w rozważaniach na temat zasad moralnych, jest u Hayeka na tyle silny, że przypisuje doktrynerskiemu demokracie, własne, utylitarystyczne postrzegania ustroju. Ot, choćby pisząc, iż dla owego demokraty fakt, że większość chce czegoś, jest wystarczającą podstawą za uznanie tego czegoś za dobre (s. 113). Wydaje się, że Hayek nie rozumie, iż demokracja nie tyle musi być źródłem etyki (określania tego co dobre), ale również i źródłem sprawiedliwości, a jedynie technicznym sposobem podejmowania decyzji. Decyzji, którą ktoś w społeczeństwie podjąć musi, i która, choć w porównaniu z innymi technikami jest najmniejszym złem, to wcale nie zapewnia, że jej rozwiązania będą słuszne bądź sprawiedliwe. A więc decyzji, która owszem określa, co jest obowiązującym prawem, ale nie co jest sprawiedliwością. Przy takim, „technicznym” rozumieniu demokracji zarzuty autora wydają się chybione, bo nie można się wówczas zgodzić, z tym, iż Gdy pojawia się twierdzenie, że w demokracji prawem jest to, co postanowi większość, demokracja wyradza się w demagogię (s. 116) oraz z poglądem, jakoby zdanie Demokracja jest prawem to co zadecyduje większość to najbardziej zgubne nieporozumienie naszych czasów wyrażone w najbardziej kategoryczny sposób (s. 242). Jedynie utożsamianie prawa ze sprawiedliwością pozwala na przychylenie się do powyższych zarzutów, tyle że alternatywa Hayeka wcale nie jest mniej niebezpieczna. I co gorsze, autor „Konstytucji wolności” najwyraźniej nie zdaje sobie z tego sprawy.

  

Nie jest antydemokratyczne przekonanie większości – ciągnie Hayek swoje zarzuty - że istnieją granice, po których przekroczeniu jego poczynania przestają być pożyteczne oraz że powinna przestrzegać zasad, które nie są jej dziełem. Demokracja, jeżeli ma przetrwać musi uznać, że nie jest źródłem sprawiedliwości i zaakceptować pojęcie sprawiedliwości (s. 125). Czym jest więc owa sprawiedliwość? Otóż mimo iż autor nie daje jednoznacznej odpowiedzi odwołując się do starych, lecz nigdzie nieokreślonych, praw naturalnych, jest oczywiste iż jednym z jej wyznaczników jest wolność. Wolność definiowana jako wolność negatywna, tj. wolność będąca stanem bez przymusu. Sam przymus definiowany jest przez Hayeka w ślad za klasycznymi liberałami, aczkolwiek może budzić pewne zdziwienia, że o ile autor nie traktuje jako przymusu wypłaszania z miejsc publicznych (s. 142), o tyle są nim pikiety związków zawodowych, czy w ogóle, nawet moralna presja, jaką związkowcy mogą wywierać na pracowników (s. 269). Zdziwienie jednak minie, gdy się okaże, że owa wolność zrzeszania się, przekonywania (nawet pod presją) czy niechby i tkwienia przez nich w błędzie, co do roli związków zawodowych, ustąpić musi hayekowskiej użyteczności, tj. poglądowi, iż związki szkodzą cenom rynkowym. A więc w tym aspekcie wolność musi ustąpić utylitaryzmowi. Zdawać się może, iż wolność postrzegana jest przez autora kategorycznie, zwłaszcza gdy pisze, iż wolność jest jedna. Swobody (liberties) pojawiające się tylko wtedy, gdy brakuje wolności i są one specjalnymi przywilejami lub ulgami (s. 32), czy też, że wolność jest także ideałem, który nie może się utrzymać, jeśli nie jest akceptowany jako nadrzędna zasada, której podporządkowane są wszystkie konkretne akty ustawowe (s. 78). Jednakże zaraz potem okazuje się, że owszem, wolność jest ważna, nawet bardzo ważna, tyle że wolność nigdy nie była niezależna od głęboko wpojonych zasad moralnych oraz, że przymus może być zredukowany do minimum tylko wtedy, gdy od jednostek można oczekiwać dobrowolnego podporządkowania się pewnym zasadom(s. 73). Nie jest więc wolność dobrem samym w sobie, nie prawo wyboru się liczy, tylko owe zasady moralne, jeśli się im podporządkujesz, to dostaniesz wolność, jeśli nie zostaniesz przymuszony. Co najciekawsze Hayek wprost uważa za Humem iż owe zasady moralności nie są wnioskami rozumu lecz, jak dodaje, jednocześnie są na tyle elastyczne, że umożliwiają w dziedzinie moralności stopniową ewolucję i spontaniczny rozwój, pozwalający na wykorzystanie dalszych doświadczeń do zmian i udoskonaleń (s. 73). Ot choćby poprzez ich łamanie, jako wyznacznik ceny, którą jednostki gotowe są zapłacić, by je zmienić. A jak wiemy zmiany i udoskonalenia są dla Hayeka ważne, aczkolwiek do tej pory miał to być jedynie postęp zwykły, materialny, a nie moralny. Pytanie tylko w jaki sposób autor potrafi pogodzić Millowski postulat moralny, iż Tam jednak, gdzie dobrowolne, prywatne poczynania dorosłych osób nie mogą dotknąć kogokolwiek poza nimi samymi, zwykła niechęć do tego, co robią inni, czy nawet wiedza, że szkodzą oni sobie nie uzasadnia stosowania przymusu (s. 153) choćby z przymusowym ubezpieczeniem. Czyżby odpowiedzią nie było czasem lewicowe credo, iż człowiek jako zwierze społeczne wszelkimi swoimi działaniem i zaniechaniem wpływa na daną społeczność, przez co winien złożyć swą wolność na ołtarzu dobra wspólnoty?

 

Wolność u Hayeka składa się więc na treść sprawiedliwości, ale jej nie wypełnia. Jedną z innych, głównych cech sprawiedliwości jest bowiem zdaniem myśliciela równość, rozumiana w sposób formalny. Istne batalie toczy autor w sprawie tego samego traktowania podmiotów, zdecydowanie odrzucając równość materialną, jako dystrybutywny, tj. szkodliwy sposób rozdzielania przywilejów. Można rządzić – pisze więc – w sensie, w którym rządzić oznacza egzekwowanie ogólnych przepisów, stanowionych bez względu na konkretne przypadki i stosujących się jednakowo do wszystkich(s. 163). Z wolnością formalną problem jednak jest tego rodzaju, iż jednakowo traktować można wszystkich źle, w sposób krzywdzący, czy innymi słowy po prostu jednakowo pozbawić ich wolności. Ta banalna teza nie znajduje jednak uznania, w oczach autora, który unikając równi pochyłej niekończącej się dystrybucji próbuje tłumaczyć pozbawianie wolności dobrodziejstwem jego... przewidywalności. Chociaż wiadomo, że tych form przymusu (ściąganie podatków, różnego typu służba obowiązkowa) z reguły nie można uniknąć, są przynajmniej możliwe do przewidzenia i stosuje się je konsekwentnie bez względu na to, jak inne plany mogłaby mieć jednostka, co pozbawia je w dużym stopniu podstępnego charakteru przymusu. Jeśli oczywista konieczność płacenia pewnej sumy podatków zostaje uwzględniona w moich planach, to mogę realizować własny, ogólny projekt życia i jestem tak niezależny od innej osoby, jak to możliwe w społeczeństwie(s. 151). Cóż więc z tego, że dokładnie będę wiedział jaki zapłacę podatek, a organ podatkowy jak najbardziej będzie wyznawał zasadę, iż Żaden podatek nie jest dobry, jeśli nie pozostawia ludzi w tych samych relatywnie miejscach, w jakich ich zastaje(s. 309),skoro wszyscy relatywnie będą mieli mniej 80% dochodu. Wszak, złośliwie mówiąc, z czegoś Friedrich von Hayek – najbardziej konsekwentny obrońca wolności - musi finansować edukację, kulturę, badania naukowe i sztuki piękne.

 

Czy taka sytuacja jest możliwa? Cóż patrząc na dość szeroki (jak na liberała) zakres opieki socjalnej, nie ulega wątpliwości, iż nawet Hayek, chcąc być konsekwentny, winien zaakceptować przymus podatkowy, który wedle współczesnych neoliberałów prowadzić może do zniewolenia. W przypadku autora problem jednak w tym, iż nie tylko nie dostrzega ryzyka równości formalnej, ale w ogóle, mimo ww. krytyki demokracji, nie potrafi, w ślad za klasycznymi liberałami, zrozumieć ryzyka zniewolenia przez większość. Pisze bowiem, iż Jednostka ma niewiele powodów by obawiać się jakichkolwiek, powszechnie obowiązujących praw, które wprowadzać może większość, ale ma wiele powodów, żeby obawiać się rządów, która większość może nad nią postawić do realizacji jej wskazówek (s. 124). Trudno jednak uznać, czy w obliczu innego poglądu, jakoby przywileje nie były arbitralne jeżeli są uznawane za usprawiedliwione tak samo przez członków tej grupy, jak i przez wszystkich innych poza nią(s. 161) autor popadał w sprzeczność, co do szacowania możliwego ryzyka tyranii większości, czy może scenariuszu z arbitralnym przywilejem też jednostka nie powinna się obawiać.Jednak iście zdumiewająca jest opowiedzenie się przeciwko doktrynie, wedle której sądy nie mogą swobodnie „ogłosić nieważność aktu dlatego, że ich zdaniem przeczy on duchowi jakoby przenikającemu konstytucję, lecz nie wyrażonymi słowami(s.197). Uciekając więc przed tyranią większości, której rzekomo Jednostka ma niewiele powodów by się obawiać,proponuje Hayek skryć się pod skrzydła sądu, na tyle niezależnego, by wedle swobodnego widzi mi się mógł uchylić dowolną ustawę, jako sprzeczną z jej duchem. W ten sposób autor zatacza koło i wraca pod despotyzm, tyle że jedynym władcą, staje się nie monarcha a sąd, mający, iście królewskie przywileje.

 

Byłoby jednak histerią nazywanie Hayeka lewicowcem zwolennikiem centralnego planowania czy zdeklarowanym wrogiem wolności. W „Konstytucji wolności” autor co rusz wskazuje, że co do zasady, jest za wolnym rynkiem, co do zasady jest za nieingerencją i wreszcie co do zasady jest za wolnością. Problem jednak tkwi w szczegółach i granicach ingerencji, a w tych sprawach autor nie tylko popełnia wszystkie nieścisłości konserwatywnych liberałów, powtarzając te same błędy i sprzeczności, czy też dając ogólnikowe odpowiedzi, ale sam podaje własne koncepcje, których „ryzyko zdegenerowania” zdaje się być przez niego niedostrzegalne. 

 

I wbrew pozorom nie mam pretensji do Hayeka za to, że jest utylitarystą, zwłaszcza, że myśl ta jest mi bardzo bliska, ale za to, że śladem innych, nie ma tej odwagi przyznać, że to nie wolność jest dla niego najważniejsza. Że bardziej liczy się postęp społeczny, wzrost gospodarczy, polityka monetarna i last but not least zasady moralne. Wolność Friedricha Augusta von Hayeka jest bowiem wolnością warunkową, daną tyle, na ile może być pożyteczna i może człowieka zmienić. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że wolność popierana jest nie jako nienaruszalny postulat moralny, ale tylko i aż dlatego, że pozwala na zmiany najbardziej skuteczne w swej użyteczności. Pora więc, aby uczniowie Hayeka (i nie tylko) wreszcie mieli odwagę przyznać, że istnieją idee ważniejsze niż wolność. Zamiast wciąż tworzyć sprzeczne konstrukcje myślowe, gdzie wolność ma, z jednej strony nie być przymusem, a z drugiej ma być zgodna z przymusowym opodatkowania czy ulegać ma zasadom moralnym.            

 

 

 

        Uparty centrolewicowiec, niedogmatyczny liberał i gospodarczy i obyczajowy, skłaniający się raczej ku agnostycyzmowi, fan F.C. Barcelony choć nick upamiętnia Ferenca Puskasa gracza Realu Madryt email: gamaj@onet.eu About Ferenc Puskas: I was with (Bobby) Charlton, (Denis) Law and Puskás, we were coaching in a football academy in Australia. The youngsters we were coaching did not respect him including making fun of his weight and age...We decided to let the guys challenge a coach to hit the crossbar 10 times in a row, obviously they picked the old fat one. Law asked the kids how many they thought the old fat coach would get out of ten. Most said less than five. Best said ten. The old fat coach stepped up and hit nine in a row. For the tenth shot he scooped the ball in the air, bounced it off both shoulders and his head, then flicked it over with his heel and cannoned the ball off the crossbar on the volley. They all stood in silence then one kid asked who he was, I replied, "To you, his name is Mr. Puskás". George Best His chosen comrades thought at school He must grow a famous man; He thought the same and lived by rule, All his twenties crammed with toil; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' Everything he wrote was read, After certain years he won Sufficient money for his need, Friends that have been friends indeed; 'What then?' sang Plato's ghost. 'What then?' All his happier dreams came true - A small old house, wife, daughter, son, Grounds where plum and cabbage grew, poets and Wits about him drew; 'What then.?' sang Plato's ghost. 'What then?' The work is done,' grown old he thought, 'According to my boyish plan; Let the fools rage, I swerved in naught, Something to perfection brought'; But louder sang that ghost, 'What then?' “What then”” William Butler Yeats

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości